piątek, 27 lutego 2015

Moje Brązery/Bronzery :)

Cześć,
ostatni raz widzieliśmy się w poniedziałek. Jeszcze tak długiej przerwy na blogu nie było. Jakoś chyba dobiła mnie Pani Szara Aura, ale już się zbieram:) Jestem!:)))) W tym czasie wybiło mi ponad 25 tysięcy wyświetleń! DZIĘKUJĘ! Jestem Wam bardzo wdzięczna, dlatego szykuję NIESPODZIANKĘ już wkrótce!:)))) Bądźcie cierpliwi:)

Nie tak dawno robiłam przegląd moich rozświetlaczy. Wszystkich, którzy przeoczyli post zapraszam tutaj. :) Dziś chciałabym przedstawić Wam trzy moje bronzery. W tytule jest łamane brązery/bronzery, bo niektórzy używają tych nazw zamiennie (obie wersje są prawidłowe z tego co wiem!). :) 

Zacznę od pudrów konturujących z Kobo. Mam je od początku lutego, więc troszkę już u mnie goszczą.
Dostępne w drogeriach Natura za jedyne 19,90 zł, czyli za bardzo niewiele jak na puder konturujący. Opakowanie plastikowe, ale solidne. Zamykane na klik. Estetyczne. Wygląda bardzo elegancko. Przezroczyste wieczko pozwala na precyzyjne sięganie po produkt, bez sprawdzania numeru, nazwy, czy otwierania opakowania.
Pierwszy odcień to 308 Sahara Sand. Jasny zimny, szarawy brąz. Idealny dla bardzo jasnych cer. Średnio napigmentowany, co jest jego atutem, bo trudno nim narobić sobie plam. Można go stopniować. W konsystencji suchy, ale nakłada się naprawdę prosto. Jeżeli chodzi o trwałość - bardzo dobra. Trzyma się cały dzień lekko blaknąc pod wieczór. Używam go do makijaży dziennych, gdy chcę wykonturować twarz, ale bardzo delikatnie. Lubię ten efekt.
Drugi odcień to 311 Nubian Desert. Ciemniejszy. Bardziej ziemisty, czekoladowy. Jak dla mnie idealny na wieczór, czy dla średnich i ciemniejszych odcieni cery. Również suchy. Łatwy w aplikacji. Stopniuje się, dokłada, pięknie rozciera. Nie posiada ciepłych tonów, dlatego nie ma możliwości zrobienia sobie pomarańczy czy cegły na twarzy. W subtelny sposób podkreśla jedynie kości policzkowe i wyszczupla twarz. Trwałość jak u poprzednika.

Ok. Świetne, ale jak mają się do mojego ulubieńca - Bahama Mama, która jest już ze mną od listopada? 

Łatwo zauważyć, że kocham ten produkt! Używam go prawie codziennie! Ślady użytkowania mówią same za siebie :))) Choć teraz już używam go na zmianę z Kobo. 
Bahama Mama jest odcieniem bardzo zbliżona do Nubian Desert, ale jest od niego minimalnie jaśniejsza i bardziej oliwkowa. Jest zdecydowanie bardziej napigmentowana, dlatego zupełnie początkujący powinni uważać i nakładać ją stopniowo dokładając i dokładnie rozcierając produkt:) Po tym produkcie skóra jest jakby muśnięta słońcem. Wykończenie zdecydowanie bardziej satynowe. Idealna i na dzień i na wieczór. Trwałość - rewelacyjna! Opakowanie kartonowe w stylu pin up, z lusterkiem w środku:) Co kto lubi, ale ja te ich opakowania kocham. Cieszą oko i wbrew pozorom są bardzo solidne. Cena: ok. 60 zł. Dostępność - strony internetowe (drogerie). Słyszałam też, że można je dostać w Krakowie w Drogerii Pigment przy ul. Długiej. Taki cynk dla mieszkających w Krakowie;)

Swatche razem:

Twarz konturuję zawsze pędzlem Hakuro H14 o spiczastym zakończeniu. Pozwala to na jednoczesną aplikację produktu i jego rozcieranie. Bardzo go lubię i mimo częstego prania, nic się z nim nie dzieje. Jest ciągle jak nowy.

Jaka jest moja opinia zbiorcza? Wszystkie produkty są godne uwagi i warte swojej ceny. Już odkładając na bok Niekwestionowaną Królową The Balm - zaskoczyła mnie mocno firma Kobo, która do tej pory byłą przeze mnie bardzo niedoceniana. Myślę, że naprawdę warto poświęcić jej swoje 5 minut. Jakość i cena są bardzo zaskakujące. Pudry dają wrażenie bardzo ładnego cienia na policzkach i świetnie się rozcierają. Są idealne do konturowania twarzy dając bardzo naturalny efekt. Oba są w chłodnej tonacji, co również jest ich ogromnym atutem. Nie żałuję, że kupiłam oba, bo na pewno je wykorzystam! 

Jakie są Wasze wrażenia? Macie których z nich? A może macie coś równie godnego polecenia?:) 

Pozdrawiam serdecznie,
Blondlove

poniedziałek, 23 lutego 2015

Pędzle na szóstkę!

Cześć,
obiecałam post o pędzlach, więc jestem:))) Wiem, że wiele osób, które czytają mojego bloga to osoby, które są jeszcze wcześniej na drodze makijażowej niż ja. Dlatego dziś piszę specjalnie dla Was!:))) 
Pędzli do makijażu mam naprawdę sporo. Nie jest ich ogromnie dużo, ale staram się systematycznie powiększać swoje zbiory. Widziałyście nowe pędzle z Zoevy?:))) Niech tylko przyjdzie stypendium!:))) Marzenie! Ale nie o tym:) 
Wybrałam dziś dla Was pędzle do makijażu oka - sześć od których właściwie zaczynałam. Z którymi nie rozstaję się do dziś. Głównie są to pędzle Hakuro. Uważam, że ta marka jest naprawdę dobra i pędzle są warte swojej ceny. Mam kilka ich pędzli i jeszcze żaden mnie nie zawiódł.
Hakuro H79 - pędzel jeden z moich pierwszych. Długość włosia - ok. 1,5 cm. Służy mi do nakładanie cienia na powiekę ruchomą. Można nim też cienie ładnie rozetrzeć. Jest średniej wielkości, dlatego idealnie dopasowuję się do powieki. Wykonany z włosia naturalnego, które nie wypada i nie puszy się. Czasem po umyciu nakładam na niego odżywkę. Wada? Skuwka barwi włosia na zielono, ale to tylko przeszkadza wizualnie:))) 
Hakuro H78 - tzw. pencil brush. Długośc włosia ok. 1 cm. Idealny do punktowego nakładania cienia w kąciku zewnętrznym i wewnętrznym. Jedyny do nakładania cienia na dolnej powiece. Powiem Wam też, że mam podobny pędzel z Zoevy (kocham Zoevę), ale Hakuro bije go na łeb i szyję. Jest naprawdę multifunkcyjny. Nada się też do roztarcia kreski i robienia Smoky eye. Wykonany z włosia naturalnego.
Hakuro H74 - puchaty pędzel do blendowania, czyli rozcierania cieni. Ładnie można podkreslić nim załamanie powieki i głównie do tego go używam. Włosie naturalne ułożone w delikatny szpic.
Zoeva 227 - Mój ulubiony ulubieniec! Naprawdę! On tak pięknie rozciera granice tworząc jakby poświatę koloru na oku. Cudowny! Używam go zawsze po wstępnym roztarciu pędzlem H74. Czystym 227 dodatkowo rozcieram granice. Włosie naturalne. 
Hakuro H85 - pędzel do kresek. Idealny do robienia jaskółek. Cieniutki. Lekki. Świetnie trzyma się w dłoni.

I teraz Sierotka zapomniałam zrobić zdjęcie jeszcze jednemu. Pędzel drogeryjny CHYBA marki Donegal. Nie wiem, bo stary jest jak świat, a napis się starł. Używałam go jako mój pierwszy. Przyznaję się, ukradłam Mamie:))) Zaraz zobaczycie na zbiorowym zdjęciu, o który mi chodzi. Jest to pędzel nie mam pojęcia z jakiego włosia, ale ciągle jest jak nowy. Używałam go jako pencil brush zanim miałam H85. Do tej pory go lubię i używam. 

Zbiorowo:
Jeżeli zastanawiacie się co na początek, to polecam H79, H74 i H78:) Koszta każdego znich to ok. 17 zł:)  Do kresek zazwyczaj dostaje się z eyelinerem i można się bez niego przez jakiś czas obyć:) Warto zwracać uwagę też na pędzle w drogeriach. Niepozorne, tanie, a można znaleźć perełki. 

Ja zazwyczaj używam o wiele większej ilości pędzli przy makijażu, bo lubię się po prostu najzwyczajniej w świecie nimi bawić, ale chciałam pokazać Wam, które są niezbędne dla mnie podczas wyjazdu np. na weekend, i które są podstawą, choć przyznaję - i tak troszkę rozszerzoną:))))

Notka napisana z mojego jeszcze małego doświadczenia, ale wierzę, że zrozumiała, składna i przydatna:))))

Dajcie znać czy podoba Wam się taki post? Czy chcecie dowiedzieć się, które pędzle do twarzy są moimi ukochanymi? I czy w ogóle jest Wam to przydatne:) 

PS. Następny post dopiero w czwartek - praca:) 


Pozdrawiam,
Blondlove





piątek, 20 lutego 2015

Niebieskości i szampan z Inglota + makijaż

Cześć,
ostatnio bardzo spodobał Wam się mój makijaż "krok po kroku". Dziękuję, za tak miłe komentarze!:) Postaram się, aby było ich więcej, choć nie ukrywam, że ten semestr nie pozwoli pisać mi tak często jakbym chciała... :) Dziś chciałam Wam pokazać trzy cienie, które kupiłam w Inglocie początkiem lutego, ale jakoś nie było okazji ich pokazać:) Na koniec makijaż. "Krok po kroku" - rzecz jasna!:)
Pierwszy to kolor oceanu:) Turkus pomieszany z granatem. Wykończenie perłowe. Pigmentacja jak widać - bardzo dobra. Jeszcze lepszy efekt daje na mokro. Używałam go w makijażu tutaj->klik
Kolejny kolor to szampan. Złoty beż. Bardzo ładnie się mieni. ładnie wygląda w wewnętrznym kąciku, rozświetlając i powiększając oko:)
I ostatni to turkusowy błękit. Przynajmniej tak bym go określiła. Również perłowy. Iskrzący.

Cienie się nie osypują i bardzo łatwo się z nimi pracuje. Swatche razem:
Nie wiem co mnie skusiło akurat na niebieskości, ale myślę, że użyję ich nie raz:) Trzymam je w palecie magnetycznej z Glamshop.

I obiecany makijaż. Zapraszam:
Całą powiekę ruchomą i pod łukiem brwiowym matuję i wyrównuje koloryt cieniem z MySecret Matt 505.
W kąciku nakładam Inglot 142 wyciągając go delikatnie na ruchomą powiekę.
Załamanie zaznaczam średnim brązem z paletki Sleek Vintage Romance. Rozcieram puchatym pędzelkiem. 
Na ruchomą powiekę nakładam Inglot 117. Cień ładnie się stopniuje i dokłada. Powracam do średniego brązu i puchatego pędzelka - poprawiam roztarcie tak, aby nie było ostrych granic między błękitem, a brązem. 
Na dolną powiekę nakładam Inglot 413 do dwóch trzecich powieki dolnej. Przedłużam dolną powiekę wyciągając cień ku górze, a także dokładam 413 w zewnętrznym kąciku oka.
Powracam do szampańskiego cienia 142 i dokładam go w wewnętrznym kąciku i na 1/3 dolnej powieki.
Rysuję kreskę czarnym cieniem - ostatnio tak lubię:)
Tuszuję rzęsy. Tym razem użyłam tuszu False Lash Wings od L'Oreal Paris.








Gotowe! Proste, nie? 

To będzie fajny look na wiosnę i lato. Wtedy pastele i perłowe wykończenie będą idealnie połyskiwać w słońcu. 
Na ustach: Sleek, Ballet - pomadka w odcieniu jaśniejszego różu. 

I jak Wam się podoba? Ja chyba nie do końca czuję się na niebiesko:)) Wolę to troszkę zawsze czymś przełamać, ale chciałam pokazać Wam jak najlepiej te moje nowe cienie:)) Widzimy się dopiero po weekendzie!:))) Postaram się przygotować post o moich ulubionych pędzlach do makijażu:)))) 

PS. Zauważyłyście? Idzie wiosna!!! o godzinie 16.30 jest jeszcze jasno!:)))


Pozdrawiam,
Blondlove

środa, 18 lutego 2015

Róż - makijaż krok po kroku

Cześć,
w odpowiedzi na Wasze prośby, wczoraj spróbowałam zrobić makijaż krok po kroku. Nie jest to łatwe, bo nie mam jeszcze statywu i wszystkie zdjęcia robię przy pomocy lustra - patrząc w podgląd w lusterku. To wyjaśnia fakt, iż każde jest inne:) Makijaż lekki, dziewczęcy, bardzo prosty w wykonaniu i błyszczący:)

Cienie z których korzystałam:

Zaczynamy:
Na oko nakładam bazę w postaci lekkiego korektora, którego używam pod oczy i do dodatkowego zakrycia nierówności. Nakładam pod łuk brwiowy beżowy cień odpowiadający odcieniowi mojej cery.
Załamanie powieki zaczynam zaznaczać używając jasnego i ciemniejszego brązu (na zdjęciu numery 1). Staram się to jak najdokładniej rozetrzeć.

Na całą powiekę ruchomą nakładam zmieszane ze sobą róże (na zdjęciu numery 2), w zewnętrznym kąciku nakładam brąz wpadający w śliwkę (numer 3) i delikatnie wyciągam ku górze.

Wklepuję na górną powiekę połyskujący róż (numer 4). A w zewnętrznym kąciku dodaję perłowego fioletu (numer 5) Oko staje się bardziej trójwymiarowe:)
Na dolną powiekę nanoszę te same cienie, które nakładałam na powiekę górną, dokładnie rozcierając granice. W wewnętrznym kąciku nakładam złoty cień (numer 6)
Rysuję kreskę czarnym cieniem delikatnie ją rozcierając (tak, aby nie było ostrych granic). 
Tuszuję rzęsy. Niestety tusz Big&Daring był super, ale tylko przez miesiąc... :( Teraz możecie zobaczyć jak wygląda efekt po dwóch miesiącach używania go . Kiepsko... Już w ulubieńcach się nie pojawi - chyba, że zamówię nowy:))))
Ta damn! 
Jeszcze raz otwarte:) 
















Ten makijaż to taki mój dzienniak, gdy już znudzą mi się brązy:) Tym bardziej, że bardzo lubię błyszczące akcenty na oczach. 
Na ustach: Sleek Ballet połączony z Showgirl.

I jak Wam się podoba? Chcecie częściej takie "krok po kroku"? 

PS. Przepraszam, że ten post o pomadkach Sleek był taki ubogi w zdjęcia. Jak tylko będę miała chwilę czasu, pokażę Wam dokładnie te kolory na ustach. 

Pozdrawiam,
Blondlove